Przez ostatni tydzień w Akademii Piłkarskiej Wisły Kraków gościliśmy zawodników Akademii Atletico Madryt z Dublina. W treningach uczestniczyli adepci z czterech kategorii wiekowych, a do Krakowa zawitało również kilku trenerów. W tym gronie znalazł się m.in. Mariusz Kukiełka, były zawodnik Białej Gwiazdy w latach 2003 - 2004, a obecnie jeden z trenerów i koordynator irlandzkiej szkółki Atletico Madryt.
Jak trafił pan do Akademii Atletico?
Mieliśmy polską szkółkę piłkarską - FC Eagles, która później poprzez kontakty, przerodziła się w Akademię Atletico Madryt. Poznaliśmy ludzi z Atletico, którzy na co dzień przebywali w Dublinie. Po rozmowach i konsultacjach doszliśmy do wniosku, że może spróbujemy stworzyć tutaj taką akademię. Przez pierwsze pół roku byliśmy wystawieni na próbę, Atletico sprawdzało nas, jak pracujemy, czy nasze treningi i trenerzy spełniają wymagania. Po roku usiedliśmy do rozmów, okazało się, że dwie strony mają spójny cel i podpisaliśmy umowę. Jesteśmy pierwszą i jedyną akademią Atletico Madryt w Europie.
Jak wygląda praca w takiej Akademii na co dzień? Czym różni się od innych Akademii w Irlandii?
W Irlandii głównie są kluby, nie ma akademii. Nie wiem, czym się różnimy od innych, ponieważ nie zajmujemy się tym. Pracujemy na metodologii i konspektach Atletico Madryt. Mamy kontakt z trenerami i koordynatora sportowego z Atletico, który pomaga nam realizować nasze zadania. Skupiamy się na naszej pracy, a nie na porównaniach z innymi.
Jak podoba się wam poziom organizacji, jakie są wrażenia z pierwszych treningów w Krakowie?
Jesteśmy tutaj drugi dzień (rozmowa przeprowadzona we wtorek - dop. red.), wczoraj część chłopców z U-16 rozgrywała sparing, druga część miała trening. Dzisiaj jesteśmy po porannej sesji treningowej, część graczy ma jeszcze trening po południu. Dla tych chłopców to jest nowe doświadczenie, konfrontacja z innym krajem, kulturą czy językiem. Co do organizacji jesteśmy bardzo zadowoleni. Ludzie z Wisły zapewniają nam wszystko, czego potrzebujemy. Jesteśmy im bardzo za to wdzięczni, bo pomagają nam na każdym kroku. Chciałbym, żeby każdy, kto gdzieś jedzie na takie kilkudniowe spotkanie, miał taką opiekę, jaką okazali nam ludzie z Krakowa.
Jakie to dla Pana uczucie wrócić na Reymonta?
Jest to coś niebywałego, ostatni raz na stadionie Wisły byłem w 2004 roku, czyli jakby nie patrzeć 20 lat temu. Pamiętam jeszcze drogi, które prowadzą na Reymonta. Doping tak samo jak wtedy, dalej stoi na bardzo wysokim poziomie. Kibice fantastycznie wspierają zespół. Dobrze się złożyło, że mieliśmy okazję oglądać zwycięski mecz Wisły. Dla mnie to bardzo miłe uczucie porozmawiać o piłce, o przeszłości, spotkać ludzi, którzy są bardzo zżyci i oddani klubowi.
Udało się Panu spotkać jakieś znajome twarze czy zbyt wiele czasu minęło, odkąd był pan w klubie?
Tu nie chodzi o czas, który minął. Widziałem z trybun Mariusza Jopa, ale to tylko tyle. Nasz pobyt jest bardzo intensywny. Od rana do wieczora jesteśmy w rozjazdach, mamy cztery grupy wiekowe, które musimy dostarczyć i odebrać z treningu. Nasz dzień zaczyna się wczesnym rankiem, kończy późnym wieczorem więc ciężko o odnowienie jakiejś relacji. Skupiamy się na spotkaniach z koordynatorami poszczególnych grup i z dyrektorami sportowymi Wisły Kraków, to jest nasz główny cel. Może jak się uda znaleźć chwilę i będzie okazja do spotkania z byłymi graczami to jak najbardziej, ale na ten moment nie mamy na to za dużo czasu.